Podryw po myśliwsku w sosie własnym
Flirty i romanse emocjonują nas od początku świata. Te wszystkie szepty, figle i potyczki słowne dodają naszemu życiu kolorytu i są niewinnym pieprzykiem dnia powszedniego. Średniowieczna kultura rycerska pozostawiła nam piękne wzorce, tylko jakoś ludzkość ma coraz większą amnezję. Popkultura lansuje nowe mody – te odarte z magii, poezji i szacunku, promujące wulgarną retorykę i tanią seksualizację wszystkiego, czego dotyka. Identyczne jak od sztancy dziewczęta prężą pośladki do kamer, gdy tymczasem męskie „bożyszcza” próbują opiewać ich silikonowe wdzięki przy użyciu niewybrednych epitetów, co wprawia ową armię wydętych ust, sztucznych rzęs i piersi w niekłamany zachwyt. Młode pokolenie to kupuje w ramach kontestacji wszystkich wartości i dobrych manier wpajanych im przez rodziców. Jako matka nastoletniego młodzieńca znam to z autopsji. W młodym wieku jest to w zasadzie naturalna postawa i jedyne, co pozostaje, to przeczekać. Gorzej, gdy te trendy wyznaczają sposób nawiązywania relacji wśród dorosłych i ukształtowanych już ludzi. Nauka poszła gdzieś w las i nie wróciła. Ominęła również tych, których w owym lesie napotkała, a może po prostu przemknęła niezauważona.
Sądząc po patetycznych wpisach w mediach społecznościowych i manifestacji dumy z bycia myśliwym teoretycznie powinno być bajkowo i wzniośle. Wszak polski myśliwy to podobno ostoja tradycji, ponadprzeciętnej klasy i kultury. To dlaczego nie jest wcale bajkowo i jak wygląda dziś podryw po myśliwsku? Poluję dość krótko i mimo, że myśliweczek nadal przybywa, to wciąż jesteśmy mniejszością w tym zmaskulinizowanym leśnym świecie. W związku z tym wcale nie dziwią mnie emocje, które budzi nasza obecność na łowach. Polskie diany są piękne i eleganckie. W dzisiejszych czasach wreszcie doczekałyśmy się zgrabnie skrojonej do naszych krągłości odzieży myśliwskiej, coraz chętniej eksperymentujemy z dodatkami, a nemrodzi tracą głowy. Pół biedy, gdy tracą je z wdziękiem, co nas bawi i wzrusza. Czasami jednak bywa kontrowersyjnie, bo pod tymi kapelusikami z piórkiem różne kryją się osobowości i maniery. Media społecznościowe odkrywają nas mocno przed światem i tam właściwie wszystko rozgrywa się. Chwalimy się zmianą wizerunku, chętnie fotografujemy siebie w różnych sytuacjach, promujemy pewne postawy i działania, bynajmniej wcale nie po to, aby potem czytać nieeleganckie komentarze kolegów po strzelbie lub natrętne wiadomości w messengerze. Jeśli nie posiadasz daru stosownego komplementowania to milczenie jest złotem. Nie każdy to jednak rozumie. No niezła sztuka i tyle tego dobra marnuje się, a przecież nie zmarnowałaby się, gdyby tak ta niezła sztuka wylądowała z komentującym nemrodem na ambonie lub najlepiej w zaciszu alkowy.
– Ciekawe, co potrafią te Twoje piękne usta, diano… Ach, Koleżanka poluje, to ja zapraszam Koleżankę na wieczorne polowanie ze śniadaniem, a nawiasem to Koleżanka ma naprawdę fenomenalne cycki. No dobra, żartowałem, bo ja taki dowcipniś jestem, a Koleżanka to najwyraźniej nie zna się na żartach.
Do tego ten zwyczaj łapania za kolanko lub wyżej, który jest rzeczywiście uroczy, pod warunkiem, że za kolanko pragnie złapać ukochany, ale niekoniecznie już kolega, z którym dwa razy wymieniliśmy komentarze w internecie. Chwila konsternacji i prysły zmysły, a na te zmysłowe usta cisną się dianie jedynie wyrazy łacińskie i niecenzuralne, bo cóż innego można powiedzieć na takie wiadomości.
Nie nazwałabym siebie feministką, cenię sobie męskie towarzystwo i mam wiele zrozumienia dla męskiej natury, co nie zmienia faktu, że wcale nie muszę mieć cierpliwości, aby znosić zwykłe chamstwo. Wymiana poglądów z koleżankami po strzelbie utwierdza mnie w tym, że to nie jest żadne moje urojenie. To się dzieje. Zastanawiam się, jak zareagowaliby owi delikwenci, gdyby któraś nadobna diana bez ogródek rozpoczęła znajomość słowami: – Ciekawe, jaki kaliber nosisz w spodniach, Kolego. Szok i niedowierzanie, popłoch i konsternacja. Przyjemnie?
Bywa, że niewspółmiernie grzecznie odmawiamy wobec tak obcesowych propozycji, ale nie wiedzieć czemu wciąż pewna grupa mężczyzn jest zdania, że kobiece NIE jest przyzwoleniem na poufałości. Bo kobieta to przewrotną jest, dlatego natrętni jak muchy atakują, wysyłają swoje zdjęcia, domagają się atencji, akceptacji zaproszeń na spotkania, kolacje połączone ze śniadaniem itp. Brak reakcji nierzadko powoduje, że frustracje zaczynają wylewać się w przestrzeni publicznej w postaci zazdrosnych przytyków i złośliwostek odrzuconego amanta.
– Od jutra przez tydzień będę polował w Twoich okolicach, żona siedzi w domu, a samemu tam na ambonie to nudno, dlatego właśnie zapraszam Koleżankę jako damę do towarzystwa. A propos, zaproś moją żonę do znajomych.
Do licha, w okolicy na pewno istnieją przecież agencje towarzyskie, a lasy roją się od dziewcząt przydrożnych, które żyją z zabawiania znudzonych także i na ambonie mężczyzn. Cóż zatem stoi na przeszkodzie?
Flirtowanie jest sztuką, a zaprzyjaźnianie pewnym procesem, który musi rozciągnąć się w czasie i jest uwarunkowane wieloma czynnikami. Nie zawsze te czynniki zagrają, bo nie jest tak, że nadajemy z każdym na tych samych falach. Internet bardzo ośmielił ludzi w kontaktach. Czują się w pewnym stopniu anonimowi i tym samym dają sobie prawo do przekraczania granic dobrego smaku.
Choć powyższe rozważania koncentrują się akurat na najbliższej mi społeczności, jest to niestety jakiś trend ogólnoświatowy i obecny w każdym środowisku. Ten trend obejmuje różne szczeble – czasem i panów funkcyjnych, decydentów o naszym „być albo nie być” lub brylujących gdzieś na wierchuszce, co teoretycznie obliguje ich do zachowania fasonu. A mimo to fasonu nie zachowują. Zawsze mogą przecież rżnąć przysłowiowego głupa lub usiłować robić z innych idiotów i napisać, że to taki żart. Być może niektórzy uwierzą. A potem dalej z pasją gotują ten swój myśliwski podryw w sosie własnym nie bacząc na reakcje.