Polowanie z Dragunowem

Polowanie z Dragunowem

Od kiedy tylko zrobiłem pozwolenie na broń, to po głowie chodził mi karabin SWD. Rządza jego posiadania osiągnęła szczyt kulminacji po przeczytaniu książki pt. „Dziennik Snajpera” Władysława Wilka. Droga do jego kupna nie była usłana różami, ponieważ był rok 2007, a ja wtedy byłem biednym pracującym studentem. W sprzedaży były dostępne tylko dość drogie TIGR-y, czyli cywilne odmiany SWD i nawet one były rzadkością. Klony produkowane przez IZHMASH dla cywilów do złudzenia przypominają oryginały i w zasadzie chyba sam producent ma problem, żeby wskazać jakieś istotne różnice. Założeniem konstruktora było stworzenie karabinów na rynek cywilny, ale raczej nie tak, aby trzeba było specjalnie przeprojektować linie produkcyjne.

Kiedy tylko pojawiła się jedna sztuka w normalnych pieniądzach w sklepie „Jedność Łowiecka” w Siedlcach, stanąłem na rzęsach, żeby go kupić. Był to Tigr model 02 w wersji ze składaną kolbą, czyli trochę jak SWD-S. Trochę, ponieważ oryginał ma lufę 530mm, a mój miał 620mm na dodatek zakończoną długim hamulcem wylotowym. Karabin pochodził z dystrybucji na rynek niemiecki, bo kto zawracałby sobie głowę promilem zamówień z Polski. Na szczęście mój egzemplarz posiadał oryginalny kaliber 7,62x54R, który dodawał mu koszerności.

Po pierwszych zachwytach moim Dragunowem nastał czas, aby kupić do niego jakąś lunetę. Dużego wyboru w zasadzie nie było i raczej trzeba było nastawiać się na coś pokroju Zenit-Belomo. Były one wtedy stosunkowo tanie i dodatkowo miały montaż dedykowany pod SWD/TiGR. Z racji chęci wykorzystywania broni do polowań wybór padł na POSP 8×42 i nawet to jakoś wyglądało. Przy przystrzeliwaniu jednak już tak słodko nie było. Sama regulacja położenia krzyża nie jest wcale prosta i najlepiej zabieg ten przeprowadzać w stabilnym stojaku. O liczeniu jakichkolwiek klików można zapomnieć, a jak już uda się ustawić lunetę i wyskalować pokrętło odległościowe na 1-czyli 100m, to nagle okazuje się, że centralny punkt znaku celowniczego znajduje się na ¾ wysokości obrazu. Siatka celownicza oczywiście nie jest centralnie umiejscowiona w tej lunecie, bo przecież to celownik dla snajperów i kto tam strzela na 100m. Przy ustawieniu bębna lunety na 4- 400m, krzyż już był bliżej środka. Z czasem na tej wartości przystrzelałem sobie na stałe broń na 100m, bo z bębna balistycznego i tak nie miałem zamiaru korzystać na polowaniach 😊

Gdyby ktoś przypadkiem pomyślał, że przecież patent wieżyczką balistyczną jest mega wygodny przy dalszym strzelaniu, to śpieszę z drobnymi wyjaśnieniami. Pokrętło balistyczne w przypadku lunet POSP niekoniecznie musi uwzględniać balistykę amunicji myśliwskiej dostępnej na naszym rynku. W praktyce do wyboru miałem czeską SP 11,7g oraz rosyjskiego Bernaula 13,2g. O ile ten pierwszy na 200m potrafił wlecieć w tarczę przy przekręceniu bębna na 2, to w przypadku tego drugiego można już było zapomnieć 😊 Tak czy inaczej polowałem z tym zestawem jakiś czas, chociaż z różnym skutkiem. Obraz w lunecie POSP był całkiem niezły w dzień, ale gdy tylko zrobiła się szarówka, to w zasadzie było po polowaniu. Krzyż był dość cienki, i praktycznie niewidoczny o zmierzchu, natomiast po uruchomieniu jednostopniowego podświetlenia świecił się jak choinka.

Podjąłem więc próbę zamontowania na Tigrze lunety bardziej ucywilizowanej, a do dyspozycji miałem DOT 2,5-16×50. Zabieg ten okazał się nie lada wyczynem, ponieważ na rynku najzwyczajniej w świecie nie było za bardzo montaży bocznych do tego typu broni. Standardowy niski montaż produkcji białoruskiej do SWD był minimalnie za niski, ponieważ Tigry mają delikatnie wyższą pokrywę komory zamkowej. Wyższy z kolei wyglądał trochę słabo, ale od biedy był dostępny… Polować z tym dało się, lecz wyglądało koszmarnie… Mój kolega Wiesiek nie mógł na to patrzeć. Znalazł gdzieś w domu oryginalną rosyjską PSO-1 z 1966 roku i w końcu mój Dragunow nabrał rumieńców. Polowania o zmierzchu to coś, o czym można było zapomnieć. O podświetleniu również, ponieważ oryginalne baterie były nie do kupienia. Na jakichś zamiennikach różnie działało, ale i tak był efekt choinki jak w POSP.

sejfy.pl

Z czasem przeszło mi trochę zabieranie Tigra na polowania, ponieważ znacząco ograniczał ich skuteczność. Poza lunetą miał jeszcze kilka istotnych wad. Przeładowania broni trzeba było dokonać zaraz po wyjściu z samochodu, ponieważ dźwięk zamka słychać z kilkuset metrów. 😊 Bezpiecznik szczególnie w nowym egzemplarzu słychać było ze 100 metrów, a jego zwolnienie jednym palcem do najprostszych nie należało. 😊 Fajny za to był duży kabłąk spustowy, dzięki czemu można strzelać nawet w dość grubych rękawiczkach.

Mając Tigra w zasadzie ciągle był problem z kupnem amunicji stricte do tarczy. Myśliwska była droga, a wszelkie konserwy demobilowe były różnej jakości. Z lekkiego LPS-a trafienie w kartkę A4 na 300m było prawdziwym wyczynem. Cięższe zwykłe FMJ-y latały jak chciały, ale o koniczynach na 100m można było zapomnieć. Udało mi się gdzieś trafić nawet słynne Celewyje Patrony z których rewelacji również nie było. Być może dlatego, że miała swoje lata. Najlepsze skupienie miała za to czeska HPBT 11,7g, gdzie 4 strzały na 100m można było przykryć 5-cio złotówką. Ogólnie, żeby zrobić jakiś wynik trzeba było mocno przyłożyć się. Spust działał całkiem lekko, jednak był dość długi. W tym samym okresie miałem również varminta Howę, która pod względem celności biła Tigra na głowę. Na strzelnicy jednak ludzie chcieli sobie robić fotki tylko z Dragunowem. 

Polub artykuł

Michał Budzyński