Kuchnia wegańska część 2- nici z tatara z sarny.
Huk wystrzału niósł się po okolicznych łąkach w każdym możliwym kierunku. Dla przeciętnego człowieka trwa on zaledwie ułamek sekundy, jednak w myśliwskich uszach słychać go przez długi czas. Tym dłużej gdy strzał jest spudłowany, wówczas świst kuli i echo jej uderzenia w ziemię brzmi w głowie jeszcze przez kilka dni. Zwłaszcza gdy sytuację strzelecką trzeba było wypracowywać przez większą ilość wyjść w teren. Tak też było w tym przypadku.
Zbliżające się nieuchronnie urodziny lubej i obiecany tatar z rogacza, którym rok temu zajadali się znajomi sprawiały, że gorycz pudła drażniła podwójnie. Wątpliwości nie było żadnych. Świeżo podniesiona od uderzenia pocisku ziemia i uciekający w kierunku wysokich traw rogacz, który jakby dla potwierdzenia swojego szczęścia szczekał ze zdwojoną intensywnością. Zdołowany strzał. Na chwilę przed tym gdy zniknął w zielonym dywanie czerwcowej roślinności, zatrzymał się i jakby ze współczuciem spojrzał w kierunku myśliwego, po czym spokojnie przepadł w bezpiecznej dla siebie ostoi. Które to już było wyjście? Dwunaste? Trzynaste? Tak, trzynaste, pechowe.
Późny ranek nie dawał nadziei na jakiekolwiek odwrócenie niefartownej sytuacji, dlatego też myśliwy postanowił udać się w kierunku zaparkowanego dwa kilometry dalej auta. Zniechęcenie i znany każdemu z nas łowiecki niesmak po pudle opanowały do tego stopnia duszę łowcy, że spacerował z kompletną obojętnością. Lornetka bezwładnie wisiała na ramieniu, na drugim identycznie dyndała kniejówka. Wracał jak najszybciej, by zająć się codziennymi obowiązkami i zapomnieć o porannej porażce.
Było już dość późno, kilka minut po siódmej. Żerujące jeszcze godzinę temu sarny znikały w trzcinowiskach i wysokich trawach otaczających pobliskie łąki. Gołym okiem widział już dach auta, słyszał rżenie klaczy sąsiada, która razem ze swoim źrebakiem wypasała się jak każdego dnia kilkanaście metrów dalej. Cóż, trzeba będzie zmienić łowisko i poszukać szczęścia gdzie indziej. Zapakował broń do pokrowca i schował go razem z pastorałem do bagażnika terenówki. Lornetkę rzucił na siedzenie pasażera i miał już zamykać drzwi, jednak nie wiedząc czemu spojrzał w kierunku klaczy i jej źrebaka, który oddalił się nieco dalej od matki wyraźnie czymś interesując.
Z traw wyłonił się rogacz nie zwracając zupełnie uwagi na znajdujące się sto metrów dalej auto. Myśliwy szybko chwycił leżącą w zasięgu ręki lornetkę by dokładniej ocenić parostki. Chryste Panie! Myłkusik jak się patrzy! Na jednej odnodze szydło, druga zakręcona w korkociąg, wiek mniej więcej 4-5 lat. Nie było sensu wyciągać broni z bagażnika, bo niewątpliwie kozioł skwitowałby taki ruch ucieczką. Ponadto strzał w bliskiej odległości od klaczy i źrebaka mógłby je wystraszyć. Jednak ten widok dawał nadzieję na późniejszy sukces. Nie będę jeszcze zmieniał łowiska! –pomyślał. Spotkamy się jutro rano.
Kolejny poranek a także następny przyniosły niespodziewaną zmianę pogody. Nie wiadomo skąd pojawiły się burzowe chmury i przez najbliższe dwa dni niemiłosiernie lało. Każdy kto miał już upatrzonego rogacza, wie jak ciężko jest wówczas wysiedzieć w domu. Zwłaszcza gdy myślami jest się głęboko w łowisku. Bohaterowi opowiadania także udzielił się ten nastrój, zwłaszcza, że termin dostarczenia mięska na tatar zbliżał się nieuchronnie. Gdy jednak w wieczornej prognozie usłyszał o porannych przejaśnieniach spakował ekwipunek i przygotował ubranie dosłownie w 5 minut. Pomimo deszczu, którego krople wciąż dudniły o dach czuł już słońce.
Tak jak zapowiedziała pani pogodynka poranek obudził go promieniami i błękitnym niebem. Bez zbędnej zwłoki dopił kawę i szybko wyruszył w kierunku dobrze znanego mu łowiska. Podchód był nieco uciążliwy, krople deszczu wisiały jeszcze na każdej gałązce i lepiły się jak żywica do każdej części garderoby. Dlatego też po 20 minutach był już mokry do pasa. Słońce było już ponad horyzontem i przyjemnie grzało w plecy. Dodatkowo ptactwo śpiewało ze zdwojoną intensywnością, tak jakby chciało nadrobić braki spowodowane przez dwa dni niepogody. Rogacza jednak nie było. Znów zrobiła się późna poranna godzina, więc postanowił wracać do domu by przebrać się w suche ubrania.
Znów widział dach auta i grzbiet klaczy sąsiada. Nie dostrzegał jedynie jej źrebaka, który zapewne skubał trawę za jakaś kępą w pobliżu. Jednak to co zobaczył zaskoczyło go jak nigdy dotąd. Jego rogacz jak brat z bratem bawił się ze źrebakiem. Uganiały się za sobą dookoła klaczy, która ze spokojem oglądała cały ten spektakl. Czasami rogacz podchodził zbyt blisko, rżała wówczas ostrzegawczo kierując się matczynym instynktem. Widać było, że rogacz i źrebak darzą się zaufaniem. Pewnie nie pierwszy raz bawią się w ten sposób. Myśliwy wiedział, że tym razem wróci do domu bez strzału. Jednak nie na pusto. Widział coś nowego, niespotykanego, coś co zostanie w jego pamięci na długo.
W przeddzień urodzin lubej, ta z lekką nutką szydery zaproponowała kupno na tatar wołowiny… Myśliwy postanowił, że ostatni raz spróbuje swojego szczęścia wybierając się na pobliskie łąki. Po zaparkowaniu auta zauważył, że po ogrodzeniu i klaczy ze źrebakiem nie ma już śladu. Widocznie sąsiad zmienił miejsce wypasu. Postanowił jednak czekać w tym miejscu z nadzieją, że pojawi się wcześniej widziany myłkus. Łowiecki instynkt go nie zawiódł, a gdy tylko słońce oświetliło łąki zauważył rudą plamę w pobliżu dawnego ogrodzenia.
To był bez wątpienia jego rogacz. Zbliżał się w jego kierunku rozglądając się na prawo i lewo. Szukał swego kompana zdziwiony, że nie ma go tam gdzie zawsze. Był już na strzał. Krzyż lunety spokojnie powędrował na komorę, jednak palec odmówił posłuszeństwa. Myśliwemu zwyczajnie zrobiło się żal. Przypomniał sobie niedawne zabawy w pobliżu klaczy. Czuł, że nie chce strzelać. Może innym razem, nie dziś. W drodzę do auta postanowił, że zanim wróci do domu, odwiedzi miejscowy sklep i kupi trochę mięsa wołowego. W oczy jednak rzuciła mu się nieznajoma biel, która pojawiła się w miejscu wypasu koni. Najprawdziwsze, naturalne pieczarki!
Poniżej przepis dla myśliwych, którym ostatnio bór nie darzył, lub mają broń u rusznikarza:
Jajka faszerowane pieczarkami
Jeśli chodzi o ten przepis, to może być on dowolnie modernizowany o ulubione przyprawy. Gotujemy na twardo jajka. Wystudzone i obrane ze skorupki przecinamy nożem na pół (najlepiej jest zwilżyć ostrze by jajko nie zostało uszkodzone) i wybieramy małą łyżeczką żółtka. Pieczarki ścieramy na tarce z drobnym oczkiem i podsmażamy dodając ulubione przyprawy. W moim przypadku jest to pieprz czarny, pieprz ziołowy i odrobina soli. Usmażone pieczarki mieszamy dokładnie z wyjętymi żółtkami w stosunku 1 do 1 dodając odrobinę majonezu. Wówczas wart spróbować takiego farszu i ostatecznie doprawić solą. Przecięte połówki jajek uzupełniamy farszem za pomocą małej łyżeczki. Na wierzch dodaje odrobinę sosu chrzanowo-czosnkowo-majonezowego, oraz jakiś element zieleniny, szczypiorek bądź rukolę. Smacznego!