(Nie)poradnik myśliwskiego savoir-vivre
Podobnie jak większość nas myśliwych z województwa mazowieckiego, wieczory spędzam w oczekiwaniu na odstrzał. Broń została już skrupulatnie wyczyszczona i przygotowana do sezonu, nóż naostrzony na brzytwę. Z nudów zacząłem przeglądać wszystkie swoje książki, gdzieś tam w głowie marzy mi się napisanie własnej. Może to dobry moment by zacząć? Tylko o czym miałaby być? Opowiadania i poradniki są już mocno oklepane. Fajnie byłoby zostawić coś po sobie nieprecedensowego. Wtedy przypominam sobie, że od łamania stereotypów mam Gunslab, a na książkę będzie czas. I dziś celebrując kolejny wieczór w domu powstanie mój pierwszy Nieporadnik. Nieporadnik myśliwskiego savoir-vivre.
Obrazek pierwszy – nieduże śródleśne jezioro. Praktycznie z każdej strony dostęp do tafli zasłania pas trzcin, a gdzieniegdzie wycięte są stanowiska wędkarskie. Dookoła zbiornika wydreptana jest ścieżka dla spacerowiczów, idealny dystans na popołudniowy spacer z rodziną. Akurat żegna się z nami babcia zima, wita nas powoli ciocia wiosna. Nad wodą wrzawa, setki ptaków – w tym łownych, szuka odpowiednich miejsc w trzcinach by założyć gniazda. Ależ zapolowałoby się tutaj na wiosenne kaczory jak w powojennych opowiadaniach! To musiało być magiczne polowanie. Pierwsze promienie słońca, przyroda budząca się do życia, topniejące resztki śniegu… A pod nim zostawione od jesieni dziesiątki łusek po nabojach śrutowych. Pewnie strzelcy sportowi je tu porozrzucali…
Obrazek drugi – wiosna w pełni, środek maja i mnogość odcieni zieleni, zapachów obudzonego życia. Przed oczami niezliczone hektary łąk i nieużytków nad wąziutką rzeczką. Na dobrą sprawę ciężko to nazwać rzeczką. Ot rów, którego w szerszych miejscach nie da się przeskoczyć. Mijam kolejne łąki podzielone bruzdami odprowadzającymi wodę do napomnianej rzeczki. W którejś z kolei bruzd namiętnie żeruje stado kruków nad wywalonymi byle jak patrochami kozła. Las był dosłownie dwieście metrów dalej.
Obrazek trzeci – przedmieścia powiatowego miasta. Droga do skupu zwierzyny. Trasę większość miejscowych zna na pamięć. Na ostatnich światłach, gdzie trzeba skręcić w prawo niespodzianka na asfalcie. Nie kropla, a nawet nie dziesięć czerwoniutkiej farby, która wyciekła pewnie z jakiegoś wozu przewożącego półtusze. A, że to akurat niedziela, pełnia sezonu zbiorówkowego, a zwierzyny płowej nie ma obowiązku w szczelnym worku transportować…
Obrazek czwarty – lipcowy ranek. Zboża wysokie, trawy wysokie, więc na jakiś czas odpuszczam polowanie. Jednak ze spaceru po łowisku nie będę rezygnował. Po drodze mijam ambonę, na którą rzadko zaglądam, choć jest często użytkowana. Z daleka widzę, że ktoś na niej siedzi. Sprawdzam elektroniczną książkę, teoretycznie nikogo na niej nie powinno być. Okazuje się, że rowerzysta postanowił na niej odpocząć. Rozmawiamy, w porządku człowiek, rozumie potrzebę łowiectwa, miał w rodzinie wujka myśliwego. Na koniec pyta czy ciągle tyle pijemy na polowaniu jak za komuny. Spokojnie mu tłumaczę jak bardzo restrykcyjne przepisy nie pozwalają na takie nieodpowiedzialne zachowania, a w świetle słońca błyszczą puste puszki i „małpki” sukcesywnie zostawione pod amboną. Może nie zauważy jak będzie schodził, może zostawili je przypadkowi spacerowicze… Bez względu na to kto zgubił, żadnemu myśliwemu korona z głowy nie spadnie jak posprząta śmieci nawet nie swoje, tym bardziej że mija je za każdym razem na polowaniu. Mnie czapka nie spadła.
Obrazek piąty – targi łowieckie w stolicy naszego pięknego kraju. Wracam z marzeniami o zakupie obejrzanego sprzętu, na który będę dzielnie odkładał zarobione cebuliony. Wylotówka jak każda inna, mniejsze miejscowości, stacje paliw, przydrożne parkingi. Wszędzie nasi! Poznaję po terenówkach, naklejkach z wyżłami na autach osobowych, po strojach, bawarskich marynarkach, bolach myśliwskich. Zatrzymali się na papierosa, na odpoczynek, na siku. W rękach browary, na maskach aut butelki. Pewnie z sokiem z brzozy. Widziałem stoisko z nim na targach.
Obrazek szósty – wieczór bez odstrzału trwa. Codziennie wertuję łowieckie portale i fanpejdże. Zerkam na komentarze. Nie powiem gdzie, na Gunslabie też czasami nie bywa słodko. Nie jesteśmy wyjątkiem. Wzajemne obrzucanie fekaliami, topienie w łyżce wody. Czy to na pewno ta pasja, z której czerpiemy przyjemność?
Obrazek siódmy, ósmy… Nie! Mam już dość. Na dziś wystarczy. Muszę to przemyśleć. Musimy w zasadzie.
Nie mam zamiaru nikogo moralizować ale ten wizerunek to nie rządzący nam malują. To my kopiemy latryny we własnych ogródkach.