Polowanie z Mosinem
Mosin u myśliwego brzmi dziś nieco przaśnie, o ile nie obciachowo. Sytuacja wyglądała jednak nieco inaczej 20 lat temu, kiedy rozpoczynałem aktywną przygodę z łowiectwem. Studia zaoczne, pierwsza praca i notoryczny brak kasy – to wszystko sprawiało, że nie było łatwo. Dubeltówkę odziedziczyłem po dziadku, więc pozostało tylko kupno broni kulowej. Najtańsza „cezeta” z optyką przekładała się na równowartość opłat 4 semestrów studiów, zaś nad ciągłością mojej edukacji czuwało WKU. Wyobraźcie sobie moje szczęście, kiedy mój dawny opiekun stażu oznajmił mi, że ma dla mnie w prezencie nieużywanego Mosina.
Dostałem faktycznie „mośka” wz.44 w stanie magazynowym wyprodukowanego w Radomiu w roku 1952 jednak bez osady. Oczywiście miał papiery i z chwilą przekazania podpisaliśmy z ex opiekunem umowę kupna/sprzedaży. Cieszyłem się jak dziecko, bo pozostało mi tylko dorobić do niego osadę, kupić lunetę i nieco go ucywilizować. Słabo bowiem wygląda osada bagnetu na broni myśliwskiej, czy prosta rączka zamka uniemożliwiająca montaż lunety. Okazało się jednak, że ten zabieg wcale nie będzie taki prosty…
Aby mój „mosiek” stał się sztucerem myśliwskim jakiś rusznikarz musiał wystawić kwity, że jest to broń myśliwska, albowiem w jego „życiorysie” poza wojskowym świadectwem pochodzenia brakowało chociażby odstrzelonych łusek na Policji. Nie pytajcie jakim cudem wcześniej myśliwy stał się jego posiadaczem, bo tego nikt nie wiedział. Miałem więc karabin, którego bez kwitu od koncesjonowanego rusznikarza mogącego wytwarzać broń zarejestrować nie mogłem. A takich fachowców wbrew pozorom na Mazowszu nie było zbyt wielu.
Ucywilizowania mojego Mośka podjął się Włodzimierz Łucyk- legenda warszawskich rusznikarzy. Zakres modyfikacji okazał się dość spory, bo wynosił równowartość opłaty czesnego za 2 semestry studiów. Stanąłem na głowie, żeby jakoś uciułać tę kasę i dokończyć dzieła stworzenia swojego myśliwskiego sztucera. Zaparkowanie studiów nie wchodziło w grę, ponieważ papierek potrzebny był w pracy, a ponadto komendant WKU tylko czekał na mój odpoczynek od nauki. Zresztą nie miałem wyjścia, bo miałem zawieszoną procedurę rejestracji broni, której nie rozumiał nikt.
W międzyczasie uśmiechnęło się do mnie szczęście ponownie. Podczas przechadzki po giełdzie w Słomczynie na jednym ze stoisk ślusarskich wypatrzyłem znajome pudełko z lunetą celowniczą. Okazało się, że kupiec ze wschodu miał nieużywaną, starą lunetę Carl Zeiss Jena DDR 6x42S. Sprzedawca stwierdził, że dostał ją kiedyś w prezencie, ale nigdy mu do niczego nie była potrzebna. Sprzedał mi ją za równowartość 1 miesiąca studiów. Stałem się więc posiadaczem całkiem porządnej optyki, której jedyną uciążliwością było brak regulacji krzyża w poziomie.
Pan Włodzimierz Łucyk spisał się na medal. Gdy odebrałem swojego myśliwskiego „mośka”, wyglądał jak normalny sztucer myśliwski. Osada z orzecha, zakrzywiona rączka zamka, ściągnięta osada bagnetu i dorobiony normalny bezpiecznik uruchamiany lekko kciukiem. Każdy kto miał w ręku oryginalnego Mosina wie jak fajnie się go zabezpiecza. Dodatkowo zostały wymienione mechaniczne przyrządy celownicze z ohydnych wojskowych, na ładne cywilne. Jeśli chodzi o montaż lunety – jest to pięta achillesowa Mosinów. Nie były one stworzone do optyki, a kształt komory zamkowej wymaga stosowania wyłącznie bocznego montażu. Na szczęście okazało się, że nasz rodzimy producent montaży firma Łuszczek znalazła coś u siebie i na moim Mośku spoczął montaż obrotowy. Szczyt ekstrawagancji, ale nie było za bardzo w czym wybierać. O jakość i powtarzalność oczywiście nie trzeba było się martwić.
Ucywilizowany „mosiek” dostał komplet kwitów i w końcu zagościł w czerwonej książeczce. Koszt wszystkich zabiegów przekroczył nieco równowartość 2 semestrów studiów. Karabin jednak wyglądał całkiem przyzwoicie i byłem z niego bardzo zadowolony. Był jedyny i niepowtarzalny. Kompaktowy sztucerek z lufą 507mm i całkiem dobrą optyką. Do pełni szczęścia brakowało jeszcze spustu, który w standardzie był beznadziejny. Montowanie w nich fabrycznie szczerbinki z podziałką do 1000 m to jakiś żart! Przy okiełznaniu jego specyfiki dało się z nim polować i nawet trafiać, ale na strzelnicy lekko nie było. O skupieniu które można przykryć pięcio złotówką można było zapomnieć, przynajmniej z czeskiej S&B 11,7 SP. Eksperymentowanie z inną amunicją i pociskami skutecznie zniechęcała regulacja lunety w poziomie na montażu.
Po jakimś czasie udało się znaleźć spust z przyśpiesznikiem typu francuskiego. Okazało się, że sztucer zaczął lepiej trafiać, ale nieznacznie. Do pełni szczęścia brakowało już tylko lekkiego podniesienia policzka osady. Z pomocą przyszedł Maciek Jastrzębski, który zrobił mi regulowaną poduszkę, a przy okazji zdjął już nieco porysowaną politurę na drewnie i osada poszła w olej. Mój „mosiek” nabrał rumieńców, a zwieńczeniem jego modyfikacji było dorobienie drugiego montażu i posadzenie na nim kolimatora.
Polowałem z nim dobrych parę lat i zaliczyłem wiele fajnych przygód. Po zakupie kolejnego sztucera „mosiek” zaczął kurzyć się w szafie i w związku z koniecznością zwolnienia promesy poszedł dalej w dobre ręce. Przez cały okres mojego użytkowania luneta nawet ani razu nie przestawiła się, a broń zaliczyła wiele polowań. Niestety wojskowego rodowodu Mosina nie da się całkowicie zamazać, o czym przypominała chociażby praca zamka. Przy aktualnej ilości ofert broni nowej jak i używanej, inwestowanie w adaptacje broni wojskowej do celów łowieckich jest zupełnie nieopłacalne. Chyba, że z sentymentu.