Ze straży pożarnej do GROM-u
Wywiad z byłym operatorem JW 2305 (GROM) ksywa „Strażak„, weteranem walk w Iraku i Afganistanie, odznaczonym Krzyżem Kawalerskim.
GL: Jak wyglądała Twoja droga do JW 2305?
Strażak: Była to trochę mieszanina przypadku połączona z niewyparzoną gębą. Podczas pracy w jednostce straży pożarnej JGR-7 na Woli zabezpieczając skokochron pozwoliłem sobie na kilka niewybrednych komentarzy na temat trenujących tam jakiś „spacjalsów”, po czym dostałem karteczkę z numerem telefonu, abym skontaktował się i pokazał jaki jestem kozak. Zadzwoniłem i umówiłem się na spotkanie w jakiejś jednostce wojskowej, gdzie przeszedłem psychologa, po czym czekałem kilkanaście miesięcy na kolejny odzew. W końcu ponownie zadzwonili i przybyłem na miejsce. Niestety nikt mnie nie poinformował, że czekają mnie testy sprawnościowe, a ja zjawiłem się w pantoflach, dżinsach i koszuli… Przystąpiłem do ćwiczeń i zaliczyłem na galowo drążek, brzuszki, bieganie jak również wejście na linę. Po jakimś czasie dostałem zaproszenie na selekcję, do której lekarz nie dopuścił mnie z powodu wysokiego ciśnienia. Dwie kawy i zarwana noc w pracy zrobiły robotę i musiałem znowu czekać kolejne miesiące. W końcu się doczekałem. Najpierw basen, później walka wręcz, po czym została słynna selekcja w górach, czyli sztuka przetrwania kilka dni w trudnych warunkach terenowych, kilkudziesięciu kilometrowe marsze i test wytrzymałości zarówno ekwipunku jak i organizmu. Selekcje zaliczyłem bez większych przeszkód, nie licząc zniszczonych dwóch par butów, skręconej kostki i startych stóp niemalże do kości. Można powiedzieć, że byłem już jedną nogą w GROM-ie.
Dlaczego jedną nogą?
Kandydaci na operatorów GROM-u muszą przejść roczny kurs, przy którym selekcja to pikuś. To rok najróżniejszych szkoleń z taktyki czarnej, zielonej, niebieskiej, strzelania oraz zajęć medycznych podczas których zaliczyłem praktyki w praskim zespole ratunkowym, a nawet asystę przy sekcji zwłok. W ciągu roku zajęć był ogrom, podczas których kandydaci byli obserwowani i oceniani pod względem zachowania się w różnych warunkach, współpracy zespołowej, odporności na stres itp. Odpaść można było na każdym etapie. Rok zleciał momentalnie i zostałem członkiem zespołu bojowego.
Pamiętasz swój chrzest bojowy?
Było to zdobycie platformy naftowej w Iraku w 2003 roku przy Zatoce Perskiej, kiedy spadły pierwsze bomby na Bagdad. Przygotowania do akcji trwały dwa tygodnie i rozpoczęliśmy od desantu z wody. Strategia wejścia i zabezpieczenia obiektu była opracowana perfekcyjnie i dzięki dobremu rozpoznaniu oraz przygotowaniu udało się zdobyć platformę praktycznie bez wymiany ognia, a przy tym wzięliśmy 17 jeńców. To było totalne dla nich zaskoczenie.
Nie zawsze chyba było tak kolorowo i wszystko szło po Twojej myśli?
Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.Mieliśmy za zadanie zabezpieczyć elektrownie za Bagdadem, aby powstrzymać ewentualne jej zniszczenie, które miałoby fatalne skutki dla wielu miast w regionie. Podczas desantu linowego ze śmigłowca CH53 byłem mocno obciążony, a dodatkowo do plecaka przeczepione miałem składane nosze. To były jeszcze czasy gdzie nosiliśmy kamizelki z wkładami z płyt stalowych i jak policzyłem, miałem na sobie około 45kg całego oporządzenia. Wyładowany plecak z doczepionymi noszami utrudniał wyjście przez wąskie drzwi CH53, więc pomagał kopniak kolegi. Lina niestety nie wytrzymała i zleciałem z 12 metrów na nogi. Skończyło się na szczęście tylko na skomplikowanym złamaniu nogi, dwóch operacjach oraz rocznym zwolnieniu ze służby.
Nie było problemu z Twoim powrotem do służby po takiej kontuzji?
Po rekonwalescencji komisja wojskowa kategorycznie odmówiła mi powrotu do jednostki, chociaż ja byłem w stanie służyć dalej. Zwróciłem się o pomoc do ówczesnego zastępcy dowódcy, który stanął na rzęsach i przywrócono mnie, dzięki czemu dosłużyłem do końca.
Czy zdobycie elektrowni w Bagdadzie było Twoją najcięższą akcją?
Była raczej najprostsza, ponieważ dla mnie szybko się zakończyła, co prawda kroplówką i morfiną. Chyba najtrudniejsze chwile jakie pamiętam były pod Kandaharem, gdzie w składzie 25 żołnierzy broniliśmy bazy przed 70 bojownikami. Przez kilka dni dochodziło do licznych wymian ognia, a bojownicy byli mocno zaprawieni w boju i nie poddali się do samego końca. Wyszliśmy na szczęście bez strat, czego nie można powiedzieć o przeciwnikach, co również potwierdzili amerykanie dronem- Predatorem który zbadał okolice bazy po walkach.
Jak zapamiętałeś dowódcę Sławomira Petelickiego?
Był wymagający, jednak wkładał całe serce w jednostkę. Doceniał i promował najciężej pracujących i w jego obecności tylko operatorzy mogli swobodnie przechadzać się po korytarzach. Pracownicy biurowi, po prostu w ciągu pracy mieli siedzieć w biurach.
Ciężko było odnaleźć się w cywilu?
Służba w GROM-ie zleciała bardzo szybko. Tam nikt nie patrzy na swoją pracę przez pryzmat pieniędzy, a raczej chęć robienia czegoś wyjątkowego. Nieustanna aktywność, adrenalina, różnorodność zadań i szkolenia powodowały, że nigdy nie było miejsca na nudę lub stagnacje. Odejście na emeryturę było więc dla mnie prawdziwą traumą, ponieważ bezczynne siedzenie w domu i uprawianie ogródka, to nie dla mnie. W poszukiwaniu pracy jako cywil nikogo nie interesują sukcesy wojenne czy wybitna obsługa karabinu, pistoletu, czy moździerza. Przez 3 lata nie potrafiłem się przestawić na zwykłe, spokojne życie i znaleźć sobie taką pracę, która chociaż w małej części mogłaby dać mi zawodowe spełnienie. Pracowałem jako kontraktor na okrętach w Libii i Pakistanie, a później w PGZ w biurze bezpieczeństwa. Od czasu odejścia na emeryturę nadal staram się aktywnie uprawiać sporty, co poniekąd pozwala wrócić wspomnieniami do służby w GROM-ie i podtrzymać w części kondycję którą tam zdobyłem.
Zdjęcia z prywatnego archiwum „Strażaka”
One thought on “Ze straży pożarnej do GROM-u”
Comments are closed.